Takiego serialu w Polsce jeszcze nie było. Twórczyni „Matek pingwinów” tłumaczy pomysł
Na platformie Netflix zadebiutował nowy polski serial w reżyserii Klary Kochańskiej-Bajon i Jagody Szelc. To produkcja, którą trudno porównać z jakimkolwiek innym serialem na polskim rynku. Opowiada o życiu rodziców z neuroróżnorodnymi dziećmi i świecie, o którym osoby neurotypowe nie mają na ogół pojęcia. Z twórczynią pomysłu rozmawiamy o tym, jak być neuroróżnorodnym dzieckiem i jego matką w polskiej rzeczywistości.
„Matki pingwingów” starają się z szacunkiem i zaangażowaniem opowiedzieć o tym, jak wygląda polska szkoła dla dziecka ze spektrum autyzmu i jak wygląda życie jego rodziców oraz czym jest akceptacja życia z neuroróżnorodnością. W sześciu odcinkach poznajemy wiele bohaterek i bohaterów, ale naszą przewodniczką po uniwersum „Cudownej przystani” jest Kama Barska (w tej roli Masza Wągrocka), zawodnicza MMA wychowująca siedmioletniego syna Jasia (Jan Lubas). Kamila po wygranej walce wraca do kraju i od razu musi jechać do szkoły syna, ponieważ okazuje się, że ten brał udział w zdarzeniu, które zakończyło się wezwaniem karetki pogotowia do jednej z uczennic. Kamila nie może zrozumieć, co się stało, że jej spokojny i ułożony syn pobił koleżankę. Musi znaleźć dla niego nową szkołę, co z łatką „trudnego” dziecka nie będzie proste.
Małgorzata Major: Jak zrodził się pomysł na „Matki pingwinów”?
Klara Kochańska-Bajon: Nie ukrywam, że sama jestem mamą chłopca, który ma swoje wyzwania. Nie lubię o tym za wiele mówić, bo to jest jego prywatna sprawa. Ma w tej chwili 13 lat, swoje razem przeszliśmy. Musiał dużo z siebie dać, żeby być w miejscu, w którym jest teraz. Ja mu w tej drodze towarzyszyłam. Impuls do napisania historii wziął się z moich własnych przeżyć jako mamy. I mimo że świat bardzo poszedł do przodu, w stosunku do lat 90. - mówimy otwarcie, że ludzie są neuroróżnorodni, mają swoje wyzwania. Mimo tej świadomości i tego, że mówi się o tym w dyskursie publicznym, to edukacja nie poszła znacznie do przodu. Powiedziałabym, że polska szkoła kompletnie sobie nie radzi. Nauczyciele na pewno mają większą świadomość i lepsze przygotowanie, ale systemowo nie jest to dobrze rozwiązane. Wciąż dzieci, które są pomiędzy systemem edukacji przeładowanym programowo i nie mogą poradzić sobie z normą programową, ale mają indywidualny potencjał pozwalający na naukę, mają też problem. Szkoły specjalne też nie są dla nich odpowiednie, bo one specjalizują się w przystosowaniu ludzi do życia, a nie w edukowaniu.
Co to oznacza dla dzieci?
To rodzi szarą strefę dla dzieciaków, które są pomiędzy. Szkoły prywatne wypełniają tę strefę, ponieważ szkoły państwowe nie są w stanie wypełnić tego deficytu. Inkluzywne szkoły państwowe są tak nieliczne, że wręcz owiane legendą i trudno się do nich dostać. Szkoły nie mogą przyjąć wszystkich, więc segregują uczniów i duża liczba dzieci zostaje na lodzie. Z tej frustracji mojej i Oli Więcki, mamy Jonatana, wyszedł mój pomysł. Tych anegdot było tak dużo i one miały charakter komiczny, więc powiedziałam kiedyś: „a może zrobić o tym serial”. Seriali o matkach przyjaciółkach było już wiele, ale wciąż potrzebujemy obyczajowej narracji, by przyglądać się czasom, w których żyjemy. W naszej historii była nowa perspektywa. Chciałyśmy pokazać perspektywę rodzica i trochę podbić stawkę. Wiele opowiedzianych historii jest utkanych z moich przeżyć i przeżyć znanych mi mam. Nawet historia z vanem zastawiającym podjazd.
Jakie są Twoje doświadczenia ze szkoły, które przypadły na lata 90.?
Niewątpliwie polska szkoła była to szkoła przetrwania. Miałam jeszcze inne doświadczenie szkoły, ponieważ w wieku 9-10 lat wyjechałam z moją rodziną do Stanów Zjednoczonych. Trafiłam do szkoły państwowej, ale myślę, że u nas nie było takich nawet szkół prywatnych. Był tam taki przyrząd do oglądania embriona w jajku, dzieci chodziły w ciszy pomiędzy klasami, nikt od nikogo nie ściągał, jak pojawiała się przemoc, to była szeroko omawiana. Był szkolny psycholog, dzieci nieradzące sobie z angielskim, dostawały dodatkowe lekcje. Generalnie raj. Luksus pod każdym względem. Czegoś takiej w polskiej szkole, mimo że chodziłam do szkoły prywatnej, w ogóle nie zaznałam. W polskiej szkole było zakuwanie, przeciążenie programem, a jeśli chodzi o relacje w klasach, nie było taryfy ulgowej dla nikogo. Pamiętam, że miałam w klasie chłopca, o którym dzisiaj myślę, że miał swoje wyzwania. Pamiętam też drugiego chłopca, który na pewno miał ADHD. Jego poczynania kończyły się tym, że nikt nie był w stanie mu pomóc. Rodzice podnosili mu poprzeczkę, a on był coraz bardziej sfrustrowany. Ostatecznie rzucił śniadaniówką w dziewczynkę, której okulary zraniły oko, co pojawia się jako jedna ze scen w naszym serialu. Za mało się wówczas mówiło o ADHD i spektrum autyzmu.
Dzisiaj jest dużo większa świadomość, ludzie mają dobrą wolę, ale nie ma rozwiązań systemowych, więc wciąż rodzice, nauczyciele i szkoły borykają się z trudnościami.
W serialu oglądamy matki z dziećmi, ojców widzimy nieco mniej. Czy to wciąż się dzieje, że częściej na kobiety spada obowiązek samotnego wychowywania dzieci neuroróżnorodnych?
Niestety to się wciąż dzieje. Nie mam żadnych badań statystycznych, ale stereotyp, że kiedy robi się trudno, to mama prędzej czy później zostaje z tym sama, jest w dużej mierze prawdziwy. Natomiast od tej reguły są wyjątki. Nie można generalizować, bo są rodziny, w których mężczyźni stają na wysokości zadania. Mój mąż na pewno jest taką osobą, która nie ucieka od odpowiedzialności. Nie ma jednej reguły. Nie chciałam nikogo krzywdzić i nie chcieliśmy pokazywać mężczyzn w sposób niesprawiedliwy.
Matka jest zawsze nieodzownie z dzieckiem związana. To jest wielka rzadkość, ale też się zdarza, żeby matka porzuciła dziecko. Matka zawsze ma większe poczucie winy, gdy stawia na siebie, niż mężczyzna. W naszym serialu mamy wyjątek od tej reguły w postaci mamo-taty, którą gra Tomasz Tyndyk. Staraliśmy się pokazać w serialu różnorodność zachowań, nie chciałam brzmieć jednoznacznie. Pokazujemy różne postawy kobiece i różne postawy męskie. Mężczyźni także mają różnorodną reprezentację.
Czyli kobietom wciąż jest trudno obalić ten system?
Wciąż są to pewne wzorce kulturowe, które pokutują. W kobietach jest większe poczucie odpowiedzialności za obecność w życiu dziecka. Ojciec nie ma raczej problemu z tym, że dziecko przez kilka dni za nim zatęskni. Kobietom rzadziej zdarza się takie podejście do rodzicielstwa. Myślę, że kolejne pokolenie to zmieni. Nasze jest w rozkroku, między wzorcami wyniesionymi z czasów postpeerelowskich, które były dość tradycyjne, a nowym modelem, gdzie sami wybieramy role w rodzinie. Jest w nas rozdwojenie, brakuje nam odwagi, emancypacja przebiega wolniej.
Kto jest modelowym widzem serialu „Matki pingwinów”?
Chciałabym, żeby serial obejrzała jak najszersza publiczność. Zależy mi na ludziach wrażliwych, którzy są otwarci na bezpruderyjny dowcip dotyczący spraw, z których zwykle się nie śmiejemy. Nie uważam, że jest to serial skierowany tylko do rodziców, albo tylko do kobiet. Uważam, że jest to serial o przyjaźni, o dojrzewaniu, solidarności międzyludzkiej. Nie jest to oczywiście serial dla dzieci, ale już te starsze powyżej pewnego wieku, mogą go obejrzeć. Dzieci pełnią w serialu ciekawą rolę dla dorosłego widza. Jeśli nie mamy własnych dzieci, to nie jest problem, bo wszyscy kiedyś byliśmy dziećmi. Każdy z nas myślał kiedyś, że jest z nami coś nie halo, jak w tytule pierwszego odcinka. W tym sensie serialowe dzieci reprezentują nasze niezaopiekowane strony, wrażliwe momenty z przeszłości. Serial skierowany jest do wrażliwego i inteligentnego widza, który chce się dobrze bawić, bo uważam, że nasz serial też jest rozrywką. Chcemy, żeby wciągał i bawił.
Naszą recenzję „Matek pingwinów” znajdziecie tutaj. Serial dostępny jest na platformie Netflix.
Dołącz do dyskusji: Takiego serialu w Polsce jeszcze nie było. Twórczyni „Matek pingwinów” tłumaczy pomysł