Jan Pospieszalski: Bez wolności słowa nie ma demokracji
- Jeśli pojawienie się mojego programu spowoduje usunięcie z ramówki TVP Info rozmów Michała Karnowskiego, będzie to ograniczenie dostępu do publicznych mediów niedoreprezentowanej konserwatywnej wrażliwości - mówi nam Jan Pospieszalski.
W środę zarząd Telewizji Polskiej podjął decyzję o podpisaniu z Janem Pospieszalskim umowy na nowy program, który najprawdopodobniej będzie nosił tytuł „Bliżej”. Jego pierwszy odcinek ma pojawić się na antenie TVP Info w czwartek 10 listopada br. o godz. 22.30. Problem w tym, że do tej pory o tej samej godzinie emitowany był program „Info Dziennik - Gość”. Akurat w czwartki prowadził go Michał Karnowski. - Usunięcie rozmów prowadzonych przez Michała Karnowskiego wyglądałoby jak zarządzanie niewolnikami, gdzie jednego się wyrzuca, a drugiego wstawia w to samo miejsce. To byłoby niedopuszczalne. Liczę tutaj mimo wszystko na wypracowanie porozumienia pomiędzy nami a dyrekcją TVP Info - zapowiada w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl Jan Pospieszalski.
Z Pospieszalskim rozmawialiśmy m.in. o planowanej zawartości jego nowego programu.
– Przez ostatnie pół roku odbyłem w całej Polsce wiele spotkań autorskich, podczas których dyskutowałem z ludźmi o bardzo różnych sprawach. Były to spotkania organizowane przez środowiska lokalne, często przez „Kluby Gazety Polskiej”. Mam poczucie, że wiele z problemów, o których rozmawialiśmy, jest w ogóle nieobecnych w toczącej się debacie publicznej. Dlatego chciałbym w nowym programie przenieść na antenę te rzeczy, z którymi się zetknąłem. Mam nadzieję, że uda mi się pokazać problemy ludzi, o których w ogóle się nie mówi. Widzę, jak bardzo tocząca się w telewizjach debata, oddalona jest od prawdziwego życia tych ludzi – wyjaśnia Pospieszalski.
Pospieszalski mówienie o nim, że „jest zatwardziałym prawicowym publicystą oraz oskarżanie o stronniczość” traktuje jako przykład dyskryminacji poglądów. – Mam rezerwę do takich podziałów, które np. Monikę Olejnik czy Tomasza Lisa stawiają jako wzór rzetelności, a np. Rafała Ziemkiewicza, Michała Karnowskiego czy mnie jako prawicowców. Uprawianie prorządowej propagandy jest ok, a patrzenie na ręce władzy jest stronnicze. Uważam, że ta sytuacja pokazuje wyraźny defekt polskiej demokracji. Bez wolności słowa po prostu tej demokracji nie ma – powiedział nam Pospieszalski.
Z Janem Pospieszalskim rozmawialiśmy także o zawłaszczaniu przez poszczególne ekipy rządzące stanowisk w mediach publicznych. – Niedopuszczalne jest mówienie, że najpierw PiS zawłaszczył stanowiska w mediach publicznych, a teraz robi to znowu PO. Media publiczne są naszpikowane ludźmi, którzy zaczęli tam pracę w czasach PRL, jeszcze w okresie prezesury Szczepańskiego. Absolutnie nie jest tak, że PiS upolitycznił media publiczne, a teraz PO robi to samo, żeby była przeciwwaga – mówi Pospieszalski.
Pospieszalski dodaje, że – jego zdaniem – „media publiczne były i są matecznikiem ludzi z rozdania politycznego”. – Pojawili się oni tam w czasach PRL i później za czasów Rywina, nigdy stamtąd nie zostali przegonieni, nigdy nie zostali rozliczeni za swoją działalność w propagandzie. Wszelkie zmiany miały na celu raczej skok na kasę niż dobro publiczne.. Zawsze chodziło o to, żeby odpowiednio, najlepiej wśród znajomych, rozdzielić zlecenia na seriale, programy itd. Zmiany wynikające z wyników wyborów parlamentarnych były zazwyczaj bardzo powierzchowne, natomiast establishment wywodzący się z dawnego rozdania miał się, szczególnie w TVP, zawsze bardzo dobrze. Ludzie z obozu postkomunistycznego mają w mediach publicznych wciąż ogromne wpływy i nie wiem, czy i kiedy uda się to zmienić. W mediach publicznych do dziś nie zrobiono np. lustracji – wyjaśnia Jan Pospieszalski.
Z Janem Pospieszalskim rozmawiamy o jego nowym programie „Bliżej”, który pojawi się na antenie TVP Info 10 listopada br., obsadzaniu stanowisk w mediach publicznych na zasadzie rozdania politycznego, prawicowych dziennikarzach i publicystach, „Gazecie Polskiej Codziennie” oraz o tym, dlaczego uważa, że – jego zdaniem – w Polsce nie ma demokracji i wolności słowa.
Krzysztof Lisowski: Ma Pan już zagwarantowaną umowę na prowadzenie autorskiego programu w TVP Info. Jest jednak pewien zgrzyt, a mianowicie może się zdarzyć, że Pana program spowoduje usunięcie z ramówki TVP Info rozmów prowadzonych przez Michała Karnowskiego. Co Pan na to?
Jan Pospieszalski: Nie mogę się zgodzić na to, żeby fakt pojawienia się mojego programu spowodował usunięcie z ramówki rozmów Michała Karnowskiego. Byłoby to drastyczne ograniczenie dostępu do publicznych mediów niedoreprezentowanej konserwatywnej wrażliwości. Taka sytuacja wyglądałaby jak zarządzanie niewolnikami, gdzie jednego się wyrzuca, a drugiego wstawia w to samo miejsce. To byłoby niedopuszczalne. Liczę tutaj mimo wszystko na wypracowanie porozumienia pomiędzy nami a dyrekcją TVP Info.
Jaką formułę będzie miał Pana nowy program?
Roboczy tytuł mojego nowego programu to „Bliżej”. Być może zmieni się on jeszcze, tego nie wiem na 100 procent. Nasz zamiar polega na tym, by w nowym programie było więcej materiałów reportażowych „blisko ludzi”. Chcemy odejść od formuły swoistego salonu, gdzie najważniejsza część programu odbywa się w studio i polega na dyskusji z ważniakami i politycznymi celebrytami.
Jaka tematyka będzie Pana szczególnie interesować?
Przez ostatnie pół roku odbyłem w całej Polsce wiele spotkań autorskich, podczas których dyskutowałem z ludźmi o bardzo różnych sprawach. Były to spotkania organizowane przez środowiska lokalne, często przez „Kluby Gazety Polskiej”. Mam poczucie, że wiele z problemów, o których rozmawialiśmy, jest w ogóle nieobecnych w toczącej się debacie publicznej. Dlatego chciałbym w nowym programie przenieść na antenę te rzeczy, z którymi się zetknąłem. Mam nadzieję, że uda mi się pokazać problemy ludzi, o których w ogóle się nie mówi. Widzę, jak bardzo tocząca się w telewizjach debata, oddalona jest od prawdziwego życia tych ludzi.
Na czym polega to oddalenie?
Media często koncentrują się na bardzo konkretnych, wyizolowanych tematach i je bez końca eksploatują. W tym momencie dziennikarze nieustannie mówią o wynikach wyborów, debatują o poszczególnych partiach, tymczasem życie jest nieco inne. Przypomnę tutaj historię Stacha Paprykarza, który zadał pytanie „Jak żyć?”. I to pytanie jest ciągle aktualne. Ludzie naprawdę bardzo mocno odczuwają podwyżki cen paliw, gazu, mówią o szalejącej drożyźnie. Problemem są liczne korupcyjne działania w samorządach. Generalnie ludzie nie widzą odzwierciedlenia swoich życiowych problemów w tej telewizyjnej rzeczywistości. O tym chcemy mówić.
Jakie tematy będziecie podejmować w pierwszej kolejności?
Kolejność jeszcze nie jest ustalona. Mogę podać przykłady. Pewnie dobrym tematem byłby materiał o tym, jak PKN Orlen próbował „wykańczać” w Polsce małe stacje benzynowe dyktując przez pewien czas zaniżone ceny paliw. Wiele małych dystrybutorów i dostawców stanęło w obliczu bankructwa i to oni mogą być bohaterami przykładowego reportażu. Widać tu, jak politycznie rząd reguluje ceny paliw, żeby uzyskać wizerunkowo lepszy efekt przed wyborami. Wybory się skończyły i cena paliwa drastycznie wzrosła. Takich spraw jest cała masa, nie mówiąc o odwiecznym temacie polskiej biedy. Niedawno poruszyła mnie historia ludzi z Suwalszczyzny, którzy mają w domu licznik na energię działający na zasadzie zdrapki pre-paid. Jedna z osób chodzi regularnie do ośrodka pomocy Caritas po pomoc w wysokości 20 złotych, żeby mogła skorzystać z prądu, bo inaczej pozbawiona jest energii. Takie rzeczy są niestety na porządku dziennym. Bardzo przeraziła mnie opowieść o tym, jak w pasie przygranicznym trwa werbunek gimnazjalistów do niemieckich szkół. Niemieckie szkoły proponują polskim gimnazjalistom wysokie, jak na polskie warunki, stypendia w euro, i internat, pod warunkiem, że ci pójdą do niemieckiej ponadpodstawowej szkoły o profilu technicznym. Potem dostają propozycję kształcenia dalej i zatrudnienia. To jest łakomy kąsek. Problem polega jednak na tym, że jak się wyjedzie, to trudno jest wrócić, gdyż pobierając stypendium trzeba zobowiązać się, że będzie się pracowało w Niemczech. Są też oczywiście historie pozytywne w swoim wydźwięku. Opowieści o ludziach, którzy osiągnęli sukces. Nie chcemy mówić tylko o rzeczach trudnych i negatywnych.
Funkcjonuje Pan w mediach już od dawna, przez ponad 7 lat prowadził Pan program „Warto rozmawiać”. Co Pan czuje, gdy mówi się, że jest Pan zatwardziałym prawicowym publicystą i regularnie jest Pan oskarżany o stronniczość?
Traktuję to jako przykład dyskryminacji poglądów. Mam rezerwę do takich podziałów, które np. Monikę Olejnik czy Tomasza Lisa stawiają jako wzór rzetelności, a np. Rafała Ziemkiewicza, Michała Karnowskiego czy mnie jako prawicowców. Uprawianie prorządowej propagandy jest ok., a patrzenie na ręce władzy jest stronnicze. Uważam, że ta sytuacja pokazuje wyraźny defekt polskiej demokracji. Bez wolności słowa po prostu tej demokracji nie ma. Mam bardzo dużo przykładów na to, że nie żyjemy w kraju demokratycznym. Nie twierdzę, że jestem ideałem, mam świadomość swoich ograniczeń. Ale powiem szczerze, że nie jest mi miło patrzeć na własne zdjęcia z domalowanymi kłami na okładkach „Przekroju” czy „Newsweeka”.
Filmu „Solidarni 2010”, który został zrealizowany przez Pana i Ewę Stankiewicz, był bardzo krytykowany o stronniczość. Pana zdaniem był stronniczy?
Myślę, że film ten ujawnił potencjał polskiego społeczeństwa, o którym nie wiedziano. Skrytykowany on został m.in. przez Donalda Tuska, który uznał go za film propagandowy. Potem w jednym z wywiadów Tusk przyznał się, że tego filmu w ogóle nie widział… Już samo to jest skandaliczne. Bezpośrednim zwierzchnikiem Telewizji Polskiej oraz Polskiego Radia jest Minister Skarbu. Z kolei jego szefem jest premier Donald Tusk. Tusk mówiąc, że film „Solidarni 2010” ma charakter propagandowy, wywiera tym samym nacisk na dyrektorów anten, aby tego filmu nie emitowali i aby go krytykowali. Powiem szczerze, że gdy zostałem wezwany przed Komisję Etyki w TVP, poczułem się jak na ubeckim przesłuchaniu. Jej szefowa pracuje w TVP od 30 lat. Czyli zatrudniał ją pewnie Jerzy Urban. To wszystko pokazuje, że napaść na ten film miała ewidentnie podłoże polityczne. Przedstawiciele władzy wystraszyli się po prostu tego, co mówią Polacy. A my po prostu pozwoliliśmy im mówić. Można powiedzieć: ludzie w tym filmie mówili, co myślą, ale nie wiedzieli, że nie wolno im tak myśleć. Zatrważające.
W tym, co Pan mówi jest wielka doza niezadowolenia… Dlaczego?
Nie podoba mi się to, że żyję w kraju, gdzie jest tak wysoki poziom agresji, w państwie, które jest chore. Dramatyczne jest to, że do biura PiS wpada jakiś człowiek i kogoś morduje… Nikt do dzisiaj nie rozliczył Marszałka Niesiołowskiego, że w obliczu takiej tragedii kpił nad jego trumną i ośmielił się zrobić jakiś oszukańczy, kabaretowy spektakl, że to niby jego chciano mordować. Takie historie można by mnożyć bez końca.
Za czasów rządów PiS mówiono o tym, że PiS obstawia swoimi ludźmi stanowiska w mediach publicznych. Teraz ze strony konserwatywnych środowisk padają głosy, że prawicowi dziennikarze nie są dopuszczani do mediów, a partia aktualnie rządząca próbuje zawładnąć mediami publicznymi. Widzi Pan jakiś „złoty środek” jako rozwiązanie dla TVP oraz Polskiego Radia?
Przede wszystkim stanowczo protestuję, aby w jakiś sposób zestawiać z sobą te dwie rzeczywistości. Niedopuszczalne jest mówienie, że najpierw PiS zawłaszczył stanowiska w mediach publicznych, a teraz robi to znowu PO. Media publiczne są naszpikowane ludźmi, którzy zaczęli tam pracę w czasach PRL, jeszcze w okresie prezesury Szczepańskiego. Absolutnie nie jest tak, że PiS upolitycznił media publiczne, a teraz PO robi to samo, żeby była przeciwwaga. Media publiczne były i są matecznikiem ludzi z rozdania politycznego, którzy pojawili się tam w czasach PRL i później za czasów Rywina, nigdy stamtąd nie zostali przegonieni, nigdy nie zostali rozliczeni za swoją działalność w propagandzie. Wszelkie zmiany miały na celu raczej skok na kasę niż dobro publiczne.. Zawsze chodziło o to, żeby odpowiednio, najlepiej wśród znajomych, rozdzielić zlecenia na seriale, programy itd. Zmiany wynikające z wyników wyborów parlamentarnych były zazwyczaj bardzo powierzchowne, natomiast establishment wywodzący się z dawnego rozdania miał się, szczególnie w TVP, zawsze bardzo dobrze. Ludzie z obozu postkomunistycznego mają w mediach publicznych wciąż ogromne wpływy i nie wiem, czy i kiedy uda się to zmienić. W mediach publicznych do dziś nie zrobiono np. lustracji.
Ale jednak w tej codziennej rzeczywistości telewizję robią szeregowi dziennikarze i wiele też zależy bezpośrednio od ich inwencji… Tak jest we wszystkich mediach.
Z jednej strony tak. Ale gdy widzę Tomasza Lisa w programie, gdzie gościem był Jarosław Kaczyński lub Jarosława Gugałę w rozmowie z Adamem Hoffmanem, to dla mnie jest to dramat. Naszym zadaniem powinno być wskazywanie takich przykładów, żeby młodzi adepci dziennikarstwa wiedzieli, jak programów nie powinno się prowadzić. Z jednej strony mamy system wyłaniania władz i to, co się dzieje w mediach publicznych na poziomie instytucjonalnym, z drugiej strony system formowania młodej kadry dziennikarskiej, gdzie powinniśmy wskazywać, jak pewne rzeczy powinno się robić, a jak nie. Media robią ludzie i niezależnie od systemu, jeśli znajdą się jakieś kanalie, ludzie pozbawieni honoru i uczciwości, to nawet najlepszy system nie będzie działał.
Jak Pan czuje się jako członek ekipy „Gazety Polskiej Codziennie”?
Jest to wspaniały projekt. Pracujemy, uczymy się, ja bardzo cenię sobie zespół, który znalazł się w „Gazecie Polskiej Codziennie”. Są to ludzie bardzo zaangażowani. Nie twierdzę, że ta gazeta jest idealna, wiem, co należy poprawić. Mamy wierne grono stałych czytelników.
Powszechnie mówiono o tym, że spoty reklamujące ten dziennik miały charakter propagandowy. Zgadza się Pan z tym?
Nie. Nawet o sobie słyszałem, że nawołuję do nienawiści. Myślę, że emitentem takich stwierdzeń są te same środowiska. Wystarczy przejrzeć kilka okładek tygodników opinii – krzyż z rozpiętym samolotem, określenia w rodzaju „sekta smoleńska” itd. Czy to jest normalna, apolityczna i neutralna światopoglądowo informacja? Przesłaniem reklam „Gazety Polskiej Codziennie” była chęć życia w normalnym kraju i potrzeba patrzenia na ręce władzy. Cenzurowanie reklam jest praktyką, która wskazuje, że nie ma już nie tylko wolności w sferze przekonań politycznych, ale także gospodarczej. Emisja reklam była usankcjonowana normalnym kontraktem handlowym, a została zablokowana z przyczyn politycznych.
Wróży Pan „Gazecie Polskiej Codziennie” długofalowy sukces?
Wszystko w rękach naszych czytelników. Z powodu blokady emisji reklam „Gazeta Polska Codziennie” nie miała szans, by wystartować w równym wyścigu z innymi graczami na rynku. Gdyby w Polsce obowiązywała prawdziwa konkurencja rynkowa, nasza gazeta miałaby pewnie dwukrotnie większy nakład. Tymczasem mieliśmy ciągłe kłopoty z dystrybucją. Proszę sobie wyobrazić, że wielu kioskarzy bało się zamieszczać reklamy tej gazety na swoich kioskach. To świadczy o tym, że mamy w Polsce wciąż bardzo wielki konflikt. Wszystko dlatego, że jest to gazeta politycznie niepoprawna i patrzy politykom na ręce. Mimo to jestem dobrej myśli.
O rozmówcy
Jan Pospieszalski – prawicowy dziennikarz oraz publicysta. W latach 1994 – 1997 prowadził w TVP program „Swojskie klimaty”. Potem związany był z Radiem Plus oraz TV Puls. W latach 2004 – 2010 prowadził w TVP program „Warto rozmawiać”. Wraz z Ewą Stankiewicz nakręcił w 2010 roku film dokumentalny „Solidarni 2010”. Obecnie pracuje w redakcji „Gazety Polskiej Codziennie”, gdzie odpowiada za działkę kulturalną. Jest także muzykiem i kompozytorem (w latach 1986 – 1998 był basistą oraz menedżerem zespołu Voo Voo).
Dołącz do dyskusji: Jan Pospieszalski: Bez wolności słowa nie ma demokracji