Inflacja pożeraczem emerytalnych oszczędności
Inflacja, zwłaszcza w długim terminie, wywiera miażdżący wpływ na oszczędności. Za 40 lat za 1000 zł będzie można kupić tyle, ile obecnie za 370 zł. I to w pozytywnym scenariuszu, zakładającym stabilną sytuację gospodarczą, bez większych kryzysów finansowych czy politycznych.
Przedstawiając różnego rodzaju wyliczenia, pokazujące jaki kapitał można zgromadzić oszczędzając regularnie określoną kwotę przez określony czas, zazwyczaj stosuje się uproszczenia. Najczęściej polegają one na tym, że w rachunkach nie uwzględnia się wpływu różnego rodzaju opłat na rzecz instytucji finansowych, podatków oraz inflacji. Co do opłat, to można przyjąć, że jeśli w przykładzie jest mowa o oszczędzaniu np. 100 zł miesięcznie, to chodzi o kwotę faktycznie inwestowaną, czyli pomniejszoną już o ewentualne prowizje. Zatem tylko w gestii oszczędzającego pozostaje, jaką formę wybierze i ile wyniosą dodatkowe koszty. Jeśli wyliczenia dotyczą oszczędzania na dodatkową emeryturę, a najczęściej tak właśnie jest, to pominięcie kwestii podatkowych często także można uznać na zasadne, bo korzystając z takich opcji jak indywidualne konto emerytalne czy indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego, czyli IKE i IKZE, uzyskuje się zwolnienie z podatku od zysków kapitałowych – nie płaci się go od uzyskiwanych na bieżąco zysków jak i przy wypłacie pieniędzy.
Pozostaje inflacja. Inflacja to potoczne określenie zjawiska wzrostu cen towarów i usług. Informacje o niej podaje Główny Urząd Statystyczny, a najpopularniejszą jej miarą jest indeks wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych. Jest on wyznaczany na podstawie zmian cen towarów i usług znajdujących się w specjalnym koszyku inflacyjnym, który ma odzwierciedlać – w mniej lub bardziej doskonały sposób – strukturę wydatków przeciętnego gospodarstwa domowego. Znajdziemy w nim zatem wydatki związane m.in. z żywnością, odzieżą, opłatami mieszkaniowymi, transportem, łącznością czy edukacją. Kontrolowana, kilkuprocentowa inflacja nie jest niczym złym, wręcz jest pożądana. Spadek cen, czyli deflacja, choć mogłaby się wydawać korzystna z punktu widzenia konsumenta, w istocie przynosi gospodarce więcej szkody niż pożytku, bo hamuje jej wzrost. Jednak nawet kontrolowana inflacja wywiera niekorzystny wpływ na nasze oszczędności. Chodzi o utratę ich siły nabywczej.
Inflacja, zwłaszcza w długim terminie, wywiera miażdżący wpływ na oszczędności. Prosty kalkulator inwestycyjny, jakich mnóstwo można znaleźć w internecie na stronach poświęconych tematyce finansów osobistych, obliczy, że odkładając co miesiąc 200 zł, przy średniej rocznej stopie zwrotu w wysokości 4 proc., po 40 latach zebrany kapitał przekroczy 238 tys. zł. To wystarczy, żeby przez kolejne 20 lat wypłacać sobie z zysku i z kapitału (zakładamy, że oszczędności dalej są lokowane na 4 proc. rocznie) dodatkową emeryturę w wysokości 1434 zł. Szkopuł w tym, że ta kwota, z dzisiejszej perspektywy prezentująca się nie tak znowu najgorzej, za 40 lat nie będzie znaczyła tyle, co dziś. Zakładając, że średnia roczna inflacja przez najbliższe 40 lat wyniesie 2,5 proc. (taki jest obecnie cel inflacyjny, do którego dąży Narodowy Bank Polski, z możliwymi wahaniami +/- 1 pkt. proc.), za te 1434 zł za 40 lat będziemy mogli kupić dokładnie tyle, co teraz za 534 zł. A trzeba zaznaczyć, że to jest raczej pozytywny scenariusz, zakładający stabilną sytuację gospodarczą.
Częściowo można temu przeciwdziałać wprowadzając indeksację odkładanej regularnie kwoty, czyli zwiększanie jej np. co roku o 2,5 proc. Wprowadzając taką indeksację do powyższego przykładu, suma uzyskanych oszczędności po 40 latach byłaby znacznie wyższa i wyniosłaby 352 tys. zł. To natomiast wystarczyłoby, aby wypłacać sobie miesięczną rentę w wysokości 2121 zł, które stanowiłyby równowartość dzisiejszych 790 zł.
Sugerując się obliczeniami kalkulatora emerytalnego, jaki można znaleźć na stronie Komisji Nadzoru Finansowego (zakładającego m.in. średni roczny wzrost wynagrodzenia o 2,5 proc.) aktualnie 27-letni mężczyzna zarabiający średnią krajową (3856 zł brutto, czyli 2753 zł na rękę), przechodząc za 40 lat na emeryturę, będzie co miesiąc otrzymywał od ZUS-u świadczenie wynoszące ok. 55 proc. jego ostatniej pensji (to tzw. stopa zastąpienia). Co to będzie dla niego oznaczać? Najlepiej wyobrazić sobie to w ten sposób, że nagle teraz, z miesiąca na miesiąc, jego pensja maleje z obecnych ok. 2750 zł do ok. 1500 zł. Oznacza to, ni mniej ni więcej, tylko drastyczny spadek stopy życiowej, z którym z pewnością trudno byłoby mu sobie poradzić.
Żeby uzupełnić ubytek, który w dzisiejszych pieniądzach wynosi 1350 zł, należałoby w ciągu 40 lat uzbierać taki kapitał, który pozwoliłby – za te 40 lat – na wypłacanie sobie co miesiąc ok. 3600 zł. Żeby to osiągnąć, żeby zebrać kapitał, który przez 20 lat po przejściu na emeryturę pozwoliłby na taką dodatkową rentę, oszczędzanie trzeba by zacząć od ponad 300 zł miesięcznie, zakładając, że co roku będziemy zwiększać odkładaną sumę o 2,5 proc., a średni roczny zysk wyniesie 4 proc. Zatem oszczędzanie co najmniej kilkunastu procent dochodów jest absolutnym minimum, żeby po przejściu na emeryturę zachować dotychczasowy standard życia.
Bernard Waszczyk, Open Finance
Dołącz do dyskusji: Inflacja pożeraczem emerytalnych oszczędności