„39 i pół tygodnia”: wielki powrót czy czas się zatrzymał w TVN
Po dziesięciu latach TVN wrócił do odcinkowej historii niepoprawnego rockmana Darka Jankowskiego. Wtedy miał kryzys wieku średniego, teraz ma większy problem, bo według diagnozy, pozostało mu niespełna 40 tygodni życia. Telewizyjną premierą oglądało 1,7 miliona widzów. Czy TVN dał im dobry powód żeby do serialu wracać przez kolejne tygodnie? Obejrzeliśmy kilka odcinków, i sprawdziliśmy.
Oglądając „39 i pół tygodnia” można odnieść wrażenie, że w TVN czas się zatrzymał. Od pierwszego spotkania z Darkiem Jankowskim, naonczas rockmanem boleśnie mierzącym się z kryzysem wieku średniego minęło 10 lat. Były to lata, w których produkcja telewizyjna, szczególnie „w temacie” seriali rozwinęła się niesamowicie, co zdarza się zauważyć nawet w produkcjach tzw. tradycyjnych telewizji. Wyrosły dedykowane serialom platformy VOD jak Netflix, Hulu, Amazon i inne, produkcję w tym segmencie wzmacniają dotychczasowi gracze jak HBO. A to sprawia, ze zmienia się również sposób oglądania odcinkowych opowieści.
Tymczasem w przypadku serialu „39 i pół tygodnia” zmieniło się... nic. Wszystko tu jest tak, jakby to nie dekada dzieliła go od serialu „39 i pół”, a po prostu krótka wakacyjna przerwa.
Czy czas się może zatrzymać?
Głównego bohatera spotykamy dokładnie w tym samym rozedrganiu w jakim się z nim rozstaliśmy. Resztę znanej obsady również. Nawet skórzana kurtka pana Darka zniosła tę dekadę nad podziw dobrze, czego mu zazdroszczę, bo na mojej kurtce lata noszenia w różnych okolicznościach przyrody i pogody odcisnęły piętno w postaci licznych przetarć i „zmarszczek”. Tylko serialowe dzieci z dnia na dzień stały się dorosłe.
Nie zmieniła się również dynamika opowieści, praca kamery, tempo.
Ale czy to może być zarzut? Mógłby, ale nie jest. Bo po pierwsze jest to formuła wypracowana i skuteczna. Po drugie sprawdzona i dopasowana do opowiadanej historii. I wreszcie po trzecie, po prostu wpisuje się w target, który stanowią przede wszystkim widzowie już znający postaci i klimat serialu, i którzy z przyjemnością do tego wracają, bo najbardziej podoba się im i nam to co już znamy.
A narzekaczom – na których już trafiłem – że przecież świat poszedł do przodu i serial TVN od tego „przodu” odstaje, niech mi wolno będzie wspomnieć, że chociaż dużo i dobrze mówi się o wyrafinowanych produkcyjnie i aktorsko produkcjach HBO, Netflix, Canal+ czy innych platform, to pamiętajmy, że to jednak coś innego niż wieczorne propozycje ogólnotematycznego kanału zarabiającego nie abonamentem, a na reklamach. Dlatego możecie sobie kręcić nosem, że to jakieś takie proste i nienowoczesne, ale 1,74 widzów pierwszego odcinka w samej tylko telewizji to wystarczający argument, żeby warto było serial zrealizować. I nie chodzi mi o argument w rodzaju „miliony much nie mogą się mylić”, a o to, że platformy VOD i tradycyjnie rozumiana telewizja to inne media, inne widownie i inne zasady.
O co chodzi tym razem?
Punktem wyjścia „39 i pół tygodnia” jest oczywiście życiowy przełom, punkt zwrotny w życiu głównego bohatera. Wcześniej – jak wspomniałem – był to kryzys wieku średniego. Teraz... wydany przez lekarza wyrok rychłej śmierci.
Nasz sympatyczny pan Darek po dziesięciu latach nadal pomieszkuje z byłą żoną, bo nie stać go na własne lokum, nadal biega z gitarą i nadal jest nieodpowiedzialny, bo zapomina odbierać córkę ze szkoły i tak dalej i tak dalej. I taki stan rzeczy z grubsza mu odpowiada. Co oczywiście komplikuje życia wszystkich jego bliskich. Niemniej w wyniku splotu okoliczności znowu zmuszony zostanie do spięcia się w sobie i postawienia na rodzinę. Tyle tylko, że na scenę wkracza pan doktor, który stawia diagnozę rychłej śmierci naszego bohatera. I to jest znakomity punkt wyjścia do fabularnej opowieści. Większość z nas przecież zadała sobie pytanie co byśmy zrobili zdając sobie sprawy, że niebawem umrzemy. Zaczniemy nerwowo kończyć wątki swojego życia? Może ruszymy w objazd kraju żeby wyjaśnić wszystkie spory z naszymi dawnymi znajomymi i pokłóconą rodziną? A może weźmiemy największy możliwy kredyt i spełnimy jakieś niedorzeczne marzenie? Scenarzyści mają wielkie pole do popisu. Pamiętajmy jednak, że historia uczy nas, że każdą okazję można zmarnować. Równie dobrze można zrobić z tego opowieść krzepiącą, pełną miłości życia i dobrej zabawy, co ckliwego gniota o wiecznej sile miłości. Czy jakoś tak. Zdradzę Wam, że przynajmniej przez kilka najbliższych tygodni nie będzie na ekranie taniego sentymentalizmu czy emocjonalnego szantażu. Będzie za to – moim zdaniem trochę za dużo – brawury wynikającej z wielkiej chęci udowodnienia, że „jesteśmy fajni”. Ale to też da się wybaczyć. Również dzięki Tomaszowi Karolakowi, który powtarza wszystkie swoje zgrane do znane aktorskie grepsy, czasami trochę za bardzo „ufajnia” swoją postać, ale wszystko w granicach tolerancji jaką na niego już mamy, bo przecież zawsze wiadomo, że jakoś tam ufajniał będzie, żeby spróbować udawać, że gra inaczej niż we wszystkich pozostałych rolach. To się po prostu dobrze ogląda. W dawce raz na tydzień, bo w większych porcjach strawne jest mniej.
Bardzo dobrze wróży serialowi to, że zapowiedziany jest jako jedna, zamknięta seria. Nie to, żebym głównemu bohaterowi życzył śmierci, ale wolałbym tym razem uniknąć męczącego przeciągania i kombinowania prowadzącego do stworzenia karykaturalnego potworka, co stało się udziałem twórców „39 i pół” prawie dekadę temu. Na razie, przynajmniej przez kilka najbliższych tygodni będzie dobrze.
39 i pół tygodnia - serial komediowy, Polska 2019, reż. Aleksander Pietrzak, wyk. Tomasz Karolak, Daria Widawska, Alan Andersz, Magdalena Lamparska, Monika Krzywkowska, Łukasz Konopka, Sandra Drzymalska, Marina Łuczenko-Szczęsna, Maja Seklecka, Marina Łuczenko (44 min).
PREMIERY w TVN, niedziela godz. 21:30.
Dołącz do dyskusji: „39 i pół tygodnia”: wielki powrót czy czas się zatrzymał w TVN