SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

„Detektyw” kończy 10 lat i wraca z Jodie Foster w roli głównej. Recenzja czwartego sezonu serialu HBO

„Detektyw” w 2014 roku stał się dla HBO tym, czym 15 lat wcześniej „Rodzina Soprano”, czyli kolejną epicką historią o walce dobra ze złem, opowiedzianą w przewrotny, zapadający w pamięć sposób. Rust Cohle w wydaniu Matthew McConaugheya z dnia na dzień został okrzyknięty bohaterem kultowym. Żadna postać z następnych sezonów „Detektywa” nie wywarła już takiego wrażenia na widzach jak policjant z Luizjany. Czy Jodie Foster ma szansę powtórzyć sukces McConaugheya?

„Detektyw”, HBO„Detektyw”, HBO

Dawno temu w Luizjanie

„Detektyw” jest serialem, który nie mógł się nie udać, bo wszyscy lubimy lata 90. i wszyscy wspominamy je z rozrzewnieniem, a ci, którzy ich nie pamiętają, chcieliby wspominać je z rozrzewnieniem. Luizjana wydaje się dobrą lokalizacją do rujnowania sobie życia i ciągnięcia innych na samo dno autodestrukcji – tak pisałam 10 lat temu o pierwszym sezonie, nie wiedząc jeszcze, jak wielki sukces odniesie. Wszystko to, co wówczas wyróżniało serial, stało się celem, za którym w pogoń ruszyli epigoni i po dekadzie, kryminałów o ponurych i milczących outsiderach walczących ze złem mamy znacznie więcej.

„Detektyw” rozpoczął też medialną dyskusję o telewizji jakościowej, a jej serialową reprezentację w 2014 roku wciąż można było policzyć na palcach kilku rąk. Dzisiaj – gdy seriali powstaje więcej i więcej – wciąż produkcje premium są w mniejszości, bo trzeba im poświęcić ogrom czasu, pieniędzy i talentu, a na to niewiele platform i telewizji kablowych chce sobie pozwolić. I tak „Detektyw” stał się wzorem do naśladowania, którego powtórnie nie doścignął nawet scenarzysta Nic Pizzolatto tworząc kolejne sezony z mniejszym sukcesem niż ten z 2014 roku. Nazwisko Pizzolatto dziesięć lat temu było objawieniem w branży telewizyjnej, ale do dzisiaj nie powstał drugi równie wielki tytuł od tego twórcy.

Noc polarna w Ennis  

Po latach „Detektyw” wraca z podtytułem „Kraina nocy” i z Issą Lopez, nową showrunnerką na pokładzie. W rolach głównych oglądamy Jodie Foster i Kali Reis, jako dwie policjantki, które tropią tajemnice nagłych zgonów w Ennis na Alasce, gdzie trwa noc polarna i wszystko toczy się jakby wolniej, mniej „na serio”, bo przedłużające się ciemności sprawiają, że trudno radośnie „chwytać dzień”, gdy ten nie nadchodzi. Dziesięć lat temu kryminały to wciąż były opowieści o mężczyznach dla mężczyzn, teraz twórcy chcą oddać głos kobietom. Poznajemy więc dwie różne bohaterki, ale łączy je upór i dążenie do poznania prawdy o tym, czy sprawa sprzed lat ma związek z zaginięciem ośmiu mężczyzn z Arktycznej Stacji Badawczej Tsalal.

Ekstremalne warunki pogodowe w Ennis tworzą w miejscowości tytułową krainę nocy. Trudno stwierdzić, która jest godzina, więc wszystko dzieje się w zawieszeniu, nie wiadomo czy to poranek, czy środek nocy. Życie w zamkniętej społeczności Alaski przypomina nieco „Przystanek Alaska”, gdzie przybysz z zewnątrz, czyli doktor Joel Fleischman (Rob Morrow) musiał nauczyć się radzić sobie z rytuałami i mentalnością mieszkańców, do której nie był przyzwyczajony. W „Krainie nocy” wszyscy są „stąd” i stanowią element całej układanki. Widzowie dopiero z czasem dowiadują się, jakie układy panują w miasteczku i dlaczego ojciec jest w konflikcie z synem, przybrana córka z matką, byłe zawodowe partnerki nie chcą współpracować itd.

Nowy „Detektyw” kręcony był na Islandii, gdzie doskonale wykorzystano klimat mroźnej zimy, która wydaje się nie mieć końca. Grana przez Jodie Foster Liz Danvers i Evangeline Navarro (w tej roli Kali Reis) przemierzają okolicę w poszukiwaniu świadków i śladów. Nocne zdjęcia dają świetny efekt wizualny i sprawiają, że trudno uwierzyć, iż kiedykolwiek może tam zaświecić słońce. Mało kto wydaje się choćby pozornie szczęśliwy, a przecież widzimy, że lokalni policjanci mają rodziny, albo planują zakładać kolejne, inni decydują się na nieformalne związki, czy romanse. Mimo że mieszkańcy budują przyjaźnie, małżeństwa, każdy z nich jest samotny.

Kobiece doświadczenie  

Zdecydowaną zmianą jest skupienie się na kobietach i – podobnie jak w serialu „Three Pines” dziejącym się w tyglu kulturowym Quebecku, gdzie detektyw Alfred Molina zajmuje się historią kobiet i szerzej Pierwszych Narodów Kanady – opowiedzenie o lokalnej kulturze, wierzeniach, poszukiwaniu tożsamości z ich perspektywy, bez męskiego spojrzenia. „Detektyw” przypomina w swojej wymowie również produkcję „Top of The Lake”: buduje historię o kobiecości, ale bardzo różnorodną, o wielu twarzach i problemach, niedającą jednej odpowiedzi i nieupychającą problemów pod dywan dlatego atmosfera jest ciężka, a my brniemy z Danvers i Navarro przez całą opowieść jak przez zaspy śniegu.

„Kraina nocy” nie będzie kolejnym głośnym serialem HBO, ale jest całkiem udanym kryminałem, który wielbicielom gatunku powinien się spodobać. Wydaje się, że to już koniec antologii „Detektyw”, bo każdy kolejny sezon i tak jest porównywany do pierwszego, co nie przysparza tej marce popularności, a jedynie frustrację fanom szukającym kogoś na podobieństwo Rusta Cohle’a. Ciekawym zabiegiem czwartego sezonu jest przesunięcie akcentów na tematy dekadę temu nieobecne, czyli przemilczaną przemoc, toksyczne relacje, uwikłanie kobiet w niedobre dla nich związki. Showrunnerka Issa Lopez udowodniła, że mocne kryminały nie są tylko domeną silnych męskich bohaterów. W ubiegłorocznym „Morderstwie na końcu świata” detektywką amatorką była młoda Darby Hart (w tej roli Emma Corrin), która w podobnych okolicznościach usiłowała odgadnąć „kto zabija”. Wydaje się, że to naturalny krok w serialowych narracjach – zmienić punkt widzenia i oddać głos kobietom. W „Krainie nocy” udało się to całkiem nieźle.

Serial „Detektyw: Kraina nocy” zadebiutował na HBO i HBO Max 15 stycznia. Kolejne odcinki będą pojawiać się na platformie co poniedziałek. Sezon składa się z sześciu.