SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Najgorsze seriale 2023 roku

Przyszła pora, żeby podsumować serialowe rozczarowania 2023 roku. Na naszej liście znajdziecie seriale nieudane z różnych względów – najczęściej z powodu niespełnionych wymogów gatunku, albo z powodu niedopasowania do oczekiwań widowni. Niektóre tytuły na liście wzbudzają niezamierzony śmiech, inne smutek, choć miały bawić.

„Idol”, HBO Max „Idol”, HBO Max

Na liście najwięcej pozycji pochodzi od Netfliksa, co nie jest zaskakujące, ponieważ platforma tworzy bardzo dużo seriali dlatego jej tytuły znajdziecie zarówno na liście najlepszych produkcji, jak i tych niosących największe rozczarowanie. Netflix lubi eksperymenty gatunkowe i nie zawsze kończą się one sukcesem, czego dowodzą poniższe seriale. Dużo większym niepowodzeniem jest jednak „Idol” HBO, który obiecywał zupełnie co innego niż finalnie twórcy nam dostarczyli. 

Podobnie jest w przypadku serialu „Frasier”. Sitcom wrócił po latach, ale nie jest to najlepsza forma, jaką mógł widzom zaproponować. 

Czytaj także: Najlepsze seriale 2023 roku

Całą listę serialowych rozczarowań prezentujemy poniżej:


1. „Idol” – nowość zakończona po pierwszym sezonie – HBO


„Idol” to porażka artystyczna HBO. Stacja słynąca ze świetnych seriali, przełamujących społeczne tabu, o czym pisaliśmy niejednokrotnie (wystarczy wspomnieć kultowe „Sześć stóp pod ziemią”, „Rodzinę Soprano”, „Prawo ulicy”, czy ostatnio „Sukcesję”), tym razem wyprodukowała pretensjonalny koszmarek, którego nie da się w żaden sposób obronić. Największym problemem serialu jest to, że próbuje udawać ambitne produkcje, ale realizacyjnie nie dosięga ich, a aspiracje ma duże.

W pierwszych minutach poznajemy Jocelyn (w tej roli Lily-Rose Depp), gwiazdę muzyki pop dla 14-latek. Dziewczyna ma za sobą załamanie nerwowe związane ze śmiercią matki i po roku nieobecności medialnej wraca z nową płytą. Właśnie trwa sesja zdjęciowa, a Jocelyn otoczona sztabem doradców ma wrażenie, że coś jest nie tak. W międzyczasie decyduje się pozbyć koordynatora intymności, ponieważ jego porady irytują bohaterkę.

Nie trzeba zbyt długo czekać, aby usłyszeć jedno ze zdań stanowiących „złotą myśl” bohaterki drugiego planu – postrzelonej agentki o imieniu Nikki, przekonanej o nieomylności swoich sądów (w tej roli świetna Jane Adams, możecie pamiętać jej występy z „Frasiera”, „Wyposażonego”, a ostatnio z „Komediantek”). Takich zdań będzie więcej, ale pierwsze sugerujące, że serial jest pretensjonalnym bełkotem, brzmi następująco: „Choroby psychiczne są sexy”. Pada ono w kontekście aktualnej sytuacji Jocelyn i prób budowania jej konsekwentnego i spójnego wizerunku na potrzeby mediów. Poza Joceylyn i Nikki poznajemy sztab ludzi pracujących dla wokalistki, nie wiadomo, kto się czym dokładnie zajmuje, ale przez połowę pierwszego odcinka jej przedstawiciele przerzucają się bon motami i usiłują nas przekonać, że zjedli zęby na show-biznesie. Stare zderza się z nowym – część ekipy preferuje oldschoolowe metody pracy, a młodsze pokolenie rozumie konieczność zmian. Wszystko to jednak pokazane jest w tak niewiarygodny sposób, że trudno zrozumieć problemy Jocelyn i jej motywacje. Wydaje się, że stara się być trochę jak bohaterka „Nagiego instynktu”, czyli Catherine Tramell, ale nie bardzo jej to wychodzi.

Serial ewidentnie chce nam udowodnić, że czerpie z estetyki lat 80. i 90. Bohaterki oglądają „Nagi instynkt” Paula Verhoevena, a w klubie Tedrosa słyszymy współczesną aranżację hitu Madonny „Like a Virgin”. Niestety Levinson nie eksploatuje popkultury tamtego okresu w twórczy i nowatorski sposób, a jedynie łopatologicznie cytuje, to co w „Nagim instynkcie” i piosence Madonny jest najbardziej znane.

Sam Levinson stworzył kiepski serial, którego bronił jako spójnej artystycznej wizji i zapowiadał największy hit lata. Tak się nie stało. Trudno zrozumieć decyzję HBO, żeby ten serial pokazać widowni. Dziwi to, zwłaszcza że stacja w ubiegłych latach stworzyła produkcje o zupełnie innej wymowie, jak np. „Mogę cię zniszczyć”. Skąd więc ten ryzykowny pomysł? Z pewnością nazwisko Levinsona niesie ze sobą dużą obietnicę po sukcesie „Euforii”, ale w tym wypadku wiele rzeczy poszło nie tak, jak powinno. Problem zaczyna się od scenariusza, w którym brakuje miejsca na poznanie bohaterów. Dialogi też nie dają na to szansy, postaci wygłaszają złote myśli z pamiętnika zbuntowanego nastolatka zamiast ze sobą rozmawiać. Koniec końców, zamiast sześciu odcinków HBO pokazało tylko pięć. Kolejny sezon nie powstanie.

2. „Frasier” – powrót po latach, sezon pierwszy – SkyShowtime


W tym roku kultowy „Frasier” skończył 30 lat i wrócił z nowymi odcinkami. Brzmi jak spełnienie marzeń każdego fana, a sitcom z główną rolą Kelseya Grammera ma ich wielu. Liczonych w milionach. Niestety nie jest to udany powrót, ale mimo to jest szansa na drugi sezon, który naprawi błędy pierwszego.

Zaskakujące, że Paramount nie zdecydował się odświeżyć formuły w szerszym zakresie niż tylko zmieniając obsadę aktorską. Co ciekawe, odtwórca roli Frasiera Craine’a miał wpływ na wybór obsady do nowego sezonu, dlaczego więc nie zauważył, że nie będą mieli zbyt wiele do grania? Grammer w niektórych aspektach przypomina swojego bohatera - jest konserwatywnym intelektualistą, znawcą sztuki, mężczyzną po przejściach. Wywiady z aktorem pokazują, że podobnie jak grany przez niego bohater, nie zawsze pasuje do dzisiejszych czasów ze swoimi manierami i elokwencją. Trudno więc uwierzyć, że ktoś taki jak Kelsey Grammer nie widział problemu w tym, że scenariusz przepisał na nowo historię, która Frasierowi już się przydarzyła.

Problem nowego „Frasiera” polega na tym, że serial wygląda tak, jakby powstał w 1993 roku, tylko jest mniej zabawny. Niestety przeniesienie formuły sitcomu do współczesnej telewizji często kończy się fiaskiem. Odnoszę wrażenie, że pośpiech nie był w tym wypadku dobrym doradcą, a twórcom bardzo zależało na tym, żeby „dowieźć” nowe odcinki jeszcze w tym roku. Pomysł, żeby Craine wrócił do Bostonu, zaczął pracę na Uniwersytecie Harvarda i nowe życie w mieście, które dobrze zna i w którym mieszka jego syn, nie był zły, ale zabrakło namysłu nad tym, jak bardzo nieudane są relacje ojciec-syn i co stało się zarzewiem konfliktu.

Niestety dialogi nie są zabawne, za bardzo obliczone na efekt podpowiadany przez „śmiech z puszki”, brak im błyskotliwości i sarkazmu charakterystycznego dla starych sezonów. John Mahoney świetnie wypadał w scenach z Grammerem dlatego ich trudna relacja była idealnym budulcem akcji serialu. W tym momencie Freddy, syn Frasiera, wydaje się nie mieć tylu „właściwości” co jego dziadek, żeby pociągnąć fabułę odcinka. Deficyty obsadowe są na tyle duże, że nie ma sensu przypominać całej oryginalnej listy obsadowej, żeby wyjaśniać, co poszło nie tak.

Mimo wszystko, mam nadzieję na drugi sezon i poprawienie tego, co nie udało się w pierwszej odsłonie.

3. „Obsesja” – miniserial – Netflix


W przypadku „Obsesji” początkowo może się wydawać, że serial ma aspirację opowiedzenia złożonej historii o Williamie (w tej roli Richard Armitage, aktor ostatnio kojarzony z seriali Netfliksa na podstawie prozy Harlana Cobena, jak „The Stranger” i „Zostań przy mnie”), który jest dojrzałym, szanowanym londyńskim chirurgiem. Poznajemy go w momencie gdy z sukcesem doprowadza do rozdzielenia tzw. syjamskich bliźniąt (bohaterowie w erotykach zawsze mają imponujące zawody, albo duże majątki, wystarczy spojrzeć na przykład „Pięćdziesięciu twarzy Greya”), a jego żona i dorosłe dzieci chcą z nim świętować ten sukces. Syn Williama — Jay (Rish Shah) także zajmuje się medycyną, a dokładnie badaniami nad komórkami macierzystymi. Jest w nowym związku i chce przedstawić swoją partnerkę rodzicom. Tak się składa, że Anna (Charlie Murphy) jest na tym samym przyjęciu, co William i poznaje swojego przyszłego teścia wcześniej niż na zaplanowanym obiedzie. Wystarczy, że na siebie spoglądają na sali pełnej obcych ludzi i zaczyna się… obsesja.

Niewątpliwie wielką trudnością jest wiarygodne odegranie uczuć, które dopadają bohaterów od pierwszego wejrzenia. Na ogół dzieje się tak w telenowelach i operach mydlanych (scenariusze oparte na prawdopodobieństwie psychologicznym unikają tak prostych rozwiązań więc poza tymi gatunkami telewizyjnymi, rzadko je oglądamy w quality tv), dlatego twórcy korzystają ze zbliżeń na twarze bohaterów, aby mimika mogła coś nam o ich emocjach powiedzieć. Znamy to z „Dynastii”, „Mody na sukces” i „Klanu” – wyraz zdziwienia, przerażenia, zdumienia maluje się na twarzy bohatera, a ten zastyga w bezruchu na długie minuty, w czasie których mamy przekonać się o szczerości jego uczuć. Co jednak dozwolone jest w operze mydlanej, wypada znacznie gorzej w miniserialu aspirującym do miana produkcji jakościowej. Patrząc na obsadę serialu, mamy prawo uznać, że oglądamy serial jakościowy, ale niestety, wszystko, co dzieje się fabularnie i aktorsko, szybko pozbawia nas złudzeń.

Największym problemem wydaje się brak decorum, czyli jednorodności stylistycznej. „Obsesja” popełnia ten grzech, serwując wstęp o szczęśliwej i spełnionej rodzinie cieszącej się komfortem wspólnego życia, po czym kilka minut później ten spełniony i szczęśliwy małżonek karmi oliwką obcą kobietę w barze, nie panując nad emocjami. Później dzwoni i wysyła SMS-y jak nastolatek, nie myśląc o tym, że będą tego konsekwencje.

Anna i William wdają się w romans, a widz w dalszym ciągu nie wie, co jest tak wyjątkowego w tych ludziach, że czują wzajemne przyciąganie. Co takie dostrzegł William w Annie, a Anna w Williamie? Gdyby scenariusz w tej kwestii poświęcił kilka minut na zapoznaniu bohaterów z widzami, być może ich losy mogłyby nas przez chwilę zainteresować. Skoro jednak tak się nie stało, możemy jedynie raz po raz wybuchać śmiechem, widząc sceny z paryskiej ulicy i kącika malowniczo zastawionego koszami na śmieci. Thriller erotyczny lubi szokować swoją widownię, dlatego dostajemy widok na „paryski rynsztok”, kilka scen udających „Ostatnie tango w Paryżu” i milczących spotkań sugerujących tajemnice skrywane przez bohaterkę. Stałe elementy obecne w gatunku, czyli bohaterka z przeszłością, ktoś z rodziny znający mroczny sekret i wierna przyjaciółka mogłyby zagrać i w tym wypadku gdyby Anna nie wypełniała całej przestrzeni swoim ego. A tak pozostaje nam dość kuriozalny seans dla koneserów.

4. „Śmiertelne pożądanie” – miniserial – Netflix


Serial przypomina wysokobudżetową operę mydlaną rozgrywającą się w pięknych wnętrzach i nietypowych okolicznościach. Nandi (w tej roli Kgomotso Christopher) jest wykładowczynią akademicką specjalizującą się w prawie karnym. Szczególnie interesują ją zbrodnie dokonywane na kobietach. W małżeństwie nie wiedzie jej się najlepiej, więc spędza „weekend pocieszenia” z przyjaciółką Brendą, a ten obfituje w niespodziewane zdarzenia – Nandi zdradza męża, a przyjaciółka zostaje znaleziona martwa i wszystko wygląda na samobójstwo…

Pozornie można by uznać, że zapowiada się rasowy thriller i czeka nas rozwiązywanie zagadki kryminalnej. Jednak nie do końca. „Śmiertelne pożądanie” lubi przypominać, że mamy do czynienia z erotykiem więc co chwila, pretekstowa fabuła przeplatana jest marzeniami erotycznymi Nandi, we śnie, albo na jawie. Pojawiają się one tu i tam nie bardzo pasując do okoliczności. Bohaterka uwięziona w nieszczęśliwym małżeństwie będzie usiłowała poznać prawdę o śmierci Brendy, a równocześnie jej przelotny romans z młodszym mężczyzną okaże się czymś więcej niż jednorazowym spotkaniem.

Serial nakręcono w Kapsztadzie i występują w nim południowoafrykańscy aktorzy. Jak się okazuje, „Śmiertelne pożądanie” korzystające z uniwersalnych kodów gatunkowych dotarło do widowni na całym świecie, mimo że platforma w żaden sposób tej produkcji nie promowała. Serial okazał się sukcesem frekwencyjnym mimo że scenariusz serialu wywołuje niezamierzony efekt komediowy.

5. „Rycerze Gotham” – nowość zakończona po pierwszym sezonie – HBO


„Rycerze Gotham” to propozycja dla fanów Batmana wyprodukowana przez CW. Propozycja o tyle zaskakująca, że zaczynająca się od śmierci Mrocznego Rycerza. Jako że serial skierowany jest do młodych widzów, Batmana poznajemy jako Bruce’a Wayne’a, przybranego ojca nastoletniego Turnera, którego wychował po tym, jak biologiczni rodzice chłopca zostali zamordowani. Był więc dla Turnera wybawieniem i szansą na nowe życie. Ktoś jednak postanawia zakłócić spokój Turnera, ponownie czyniąc go sierotą.

To nie pierwszy raz, gdy telewizja bawi się historią Batmana, opowiadając ją bez udziału głównego bohatera. „Rycerze Gotham” korzystają z pomysłu, który wcześniej eksploatowali m.in. twórcy „Titans” oraz „Gotham”. Wielki nieobecny stanowi punkt odniesienia dla całej fabuły. Śmierć Batmana sprawia, że podejrzenie o jego zabójstwo pada na ludzi z najbliższego otoczenia superbohatera. Pytanie, kto jest za nie odpowiedzialny, stanowi trzon fabuły.

Mimo prób wprowadzenia ciekawych wydarzeń w biogramy głównych bohaterów fabuła nie jest w żaden sposób nowatorska, ani zachęcająca do śledzenia przygód młodego Turnera. Śmierć ojca nie czyni z przybranego syna postaci godnej szczególnej uwagi. Gotham spowite jest w ciemności i żałobie (co odzwierciedla kolorystyka serialu), ale nie czai się w niej żadna tajemnica poza tym, kto zabił Batmana, ale zanim zostanie wyjawiona, zdążymy zasnąć przed ekranem telewizora. Serial skierowany do młodego widza stawia na interakcję ze zbuntowanymi nastoletnimi bohaterami, jednak oni także nie są w stanie zatrzymać nas przed ekranami i sprawić, żebyśmy chcieli spędzić z nimi kolejne godziny. Podobnego zdania była też stacja CW ostatecznie kończąc serial po pierwszym sezonie.

6. „Glamorous” – nowość zakończona po pierwszym sezonie – Netflix


Kim Cattrall robi wszystko, żeby odciąć się od serialu Darrena Stara i Michaela Patricka Kinga. Mimo że pojawiła się w finale drugiego sezonu „I tak po prostu…” (chociaż wielokrotnie mówiła, że Samantha Jones to dla niej przeszłość), to nie uczestniczyła w jego promocji. Nie pojawiła się także na obchodach 25-lecia „Seksu w wielkim mieście” hucznie obchodzonych przez HBO (Maxa). W dniu, w którym zadebiutował drugi sezon „I tak po prostu…”, Netflix opublikował cały sezon swojej nowej produkcji pt. „Glamorous”.

Dziesięcioodcinkowa historia dwudziestoletniego Marco, który marzy o tym, żeby zostać influencerem branży beauty, nie wypadła najlepiej i ten serial nie sprawił, że Kim Cattrall skutecznie odcięła się od swojej długoletniej roli w „Seksie w wielkim mieście”. Wydaje się, że aktorka angażuje się w nowe produkcje, żeby wyjść z szufladki, ale nie są to najlepsze wybory. Nie widać żadnej selekcji patrząc na jej ostatnie występy. Netflix zakończył serial po pierwszym sezonie, a zatem z łatwością można się domyślić, że oglądalność nie była satysfakcjonująca.

W „Glamorous” aktorka wcieliła się w postać ikony mody, dawnej modelki, a obecnie właścicielki luksusowej marki kosmetycznej Glamorous. Firma przeżywa kryzys finansowy. Marco trafia do niej przypadkiem, jako wielbiciel makijażu i stylowy gej marzący o tym, żeby realizować swoje pasje i nie musieć odbywać nudnego stażu w korporacji. Niestety serial jest wtórny i nudny, wydaje się, że Netflix tak bardzo chciał mieć nowy tytuł na Miesiąc Dumy, że nie przejął się takimi drobiazgami jak dobry scenariusz.

„Glamorous” fabularnie przypomina „Brzydulę Betty” zaktualizowaną do 2023 roku, ale nie mam jej lekkości, dobrych dialogów i chemii między bohaterami. Nie wystarczy odtworzyć schematu bohatera marzącego o wyrwaniu się z szarzyzny życia, żeby mieć w serialu drugą Betty Suarez. Marco jest typem, a nie pełnoprawną postacią, brakuje mu osobowości i czegoś, co by świadczyło o tym, że jest człowiekiem z krwi i kości. Postać, w którą wciela się Ben J. Pierce/Miss Benny jest zaledwie konceptem. Nie lepiej jest na drugim planie. Wszystkie postacie są tylko naszkicowane i przyspawane do swoich smartfonów i laptopów, wokół których toczy się życie pracowników Glamorous.

7. „Sex/Life” – sezon drugi, ostatni – Netflix


W latach 90. popularne były publikacje Harlequin Enterprises Limited i powieści Danielle Steel. Później pojawiła się E.L. James i „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, a wraz z nią epigoni tacy jak Blanka Lipińska. Taśmowo produkowane powieściopodobne wytwory stały się idealnym materiałem na ekranizacje. „Sex/Life” to scenariusz oryginalny Stacy Rukeyser (twórczyni ma specyficzny styl opowiadania o związkach, który widać także w produkcji „UnREAL”), ale idealnie wpisuje się w estetykę ekranizacji Netfliksa, takich jak słynne „365 dni”. Pusty scenariusz, w którym nic nie ma tylko przypadkowe słowa, dialogi sprawiające, że wstydzimy się za bohaterów je wygłaszających, pogubione nitki fabularne, które lepiej się rozwijają w rasowych operach mydlanych i aktorzy nie do końca rozumiejący, co ze sobą zrobić. Zdaniem Netfliksa jest to historia o poszukiwaniu miłości i drogi do szczęścia.

Główna bohaterka o imieniu Billie (Sarah Shahi) wiedzie życie idealnej żony i matki z Connecticut. Jej mąż Cooper (Mike Vogel) codziennie wychodzi z domu w eleganckim garniturze, więc domyślamy się, że ma odpowiedzialną i angażującą pracę, która zapewnia rodzinie wysoki standard życia. Billie w przeszłości miała wiele marzeń i planów zawodowych. Potem jednak wyszła za mąż, urodziła dzieci i została żoną przy mężu. Ale nie taką zwykłą. Zresztą Cooper też nie jest zwykły, ani nawet Brad (Adam Demos), który w pierwszym sezonie był tym trzecim. Oni wszyscy są posągowo piękni. Nie dość, że urodziwi, to mają wspaniałe i angażujące zajęcia, czynią świat lepszym miejscem (w drugim sezonie jeden z bohaterów organizuje medyczne misje do krajów rozwijających się). Billie także wraca do życia zawodowego i akademickiego. Po wydarzeniach z pierwszego sezonu, gdy rozstaje się z mężem, ponownie wraca na uczelnię.

W drugim sezonie, gdy bohaterka poszukuje siebie i drogi do szczęścia, a także wychodzi ze strefy komfortu (sic!), okazuje się, że jest doktorantką na wydziale psychologii i prowadzi zajęcia dla studentów. Opowiada na nich jakieś banały, których nie powstydziłby się Paulo Coelho, a my widzimy, jak studenci notują pilnie każde słowo. Takich absurdalnych scen w serialu jest cała masa i trudno nie wybuchać raz po raz śmiechem oglądając przygody tej badaczki, która nie ma pojęcia, o czym mówi. Wcześniej Joe Goldberg w serialu „You” Netfliksa także podszywał się pod wykładowcę akademickiego, ale on przynajmniej znał literaturę, o której opowiadał.

„Sex/Life” w scenach, które mają nam pokazać zaangażowanie i ambicje zawodowe bohaterów każdorazowo wywołuje niezamierzony efekt komiczny. Sasha Snow (Margaret Odette), przyjaciółka Billie, wydała książkę „Trzecia droga” i gdy udziela wywiadu telewizyjnego prawi z poważną miną o swojej niezależności i odwadze po to tylko żeby spotkawszy dawno niewidzianego mężczyznę, z którym łączyło ją uczucie, od razu na jego widok oblać się kawą i wpaść w popłoch. Billie nie jest wcale lepsza. Gdy poznaje mężczyznę w barze, wylewa na niego drinka, uderza w nos i wszystko inne, co przyszło do głowy — Stacy Rukeyser — twórczyni serialu, żeby „było zabawnie”. Mówi mu także, że pisze doktorat z psychologii i zna te wszystkie frazesy, że „najgorszy dzień twojego życia może być równocześnie najlepszym” wiec niech nie próbuje na niej tych sztuczek. Za chwilę jednak skacze pod sufit, gdy Majid (Darius Homayoun) zaprasza ją na randkę i mówi jej, że jest „bardzo oryginalna” i nigdy nie spotkał takiej kobiety, która od razu przechodzi do rzeczy. Netflix zakończył serial po drugim sezonie więc widać widzowie także nie nabrali się na złote myśli Billie. Zresztą aktorka odważająca główną rolę także krytykowała scenariusz.

8. „FUBAR” – sezon pierwszy – Netflix


„FUBAR” opowiada historię agenta CIA (w tej roli Arnold Schwarzenegger), który marzy o tym, żeby w końcu przejść na emeryturę. W pierwszych sekundach serialu Nicka Santora poznajemy 65-letniego (bohater jest młodszy od aktora o 11 lat, ale nie widać tego, ponieważ Schwarzenegger wciąż jest w świetnej formie fizycznej) Luke’a Brunnera, który realizuje swoją ostatnią misję. Po niej planuje w końcu ułożyć swoje życie na emeryturze. Mimo że z żoną rozwiódł się 15 lat temu, dopiero teraz będzie miał czas, żeby próbować się z nią pogodzić. Wszystko, co prywatne planuje załatwić „na emeryturze”. Jak sądzicie, czy to się uda?

Oczywiście, że nie, bo na bohatera czeka kolejne wielkie zadanie, które będzie musiał zrealizować. W terenie zaginęła inna agentka CIA i tylko Brunner może ją ocalić. A gdy już się spotkają, na jaw wyjdzie dużo prywatnych historii. „FUBAR” nie udaje, że jest czymś więcej niż tylko komedią sensacyjną odcinającą kupony od popularności Schwarzeneggera. Od pierwszego odcinka, akcja serialu wrzuca nas w historie typowe dla łopatologicznego kina akcji. Jeśli oglądaliście „Prawdziwe kłamstwa” Jamesa Camerona z 1994 roku, to znajdziecie wiele podobieństw.

W serialu fabuła jest bardzo pretekstowa, chodzi o to, aby pokazać efektowne sceny walki, pościgów i strzelanin, a finał jest rozpisany tak, żeby zmieściło się wszystko, co w klasycznym filmie akcji, czyli pokonanie głównej trudności i wydostanie z pułapki kogoś bliskiego głównemu bohaterowi, odetchnięcie z ulgą i skupienie się na sprawach prywatnych, ostatni atak i odparcie go. Nie ma w tym wielkiej tajemnicy, ale serial kończy się w sposób otwarty, co zaowocowało zamówieniem drugiego sezonu. Rzecz dla koneserów gatunku i miłośników powrotów do estetyki kina akcji lat 80. i 90.

9. „Niestabilny” – sezon pierwszy – Netflix


Rob Lowe wciela się w postać profesora Ellisa Dragona, właściciela biotechnologicznej firmy w Los Angeles. Bohater tworzy innowacyjne projekty wpływające na poprawę jakości ludzkiego życia, m.in. odpowiednik ludzkiej trzustki, a teraz pracuje nad betonem, który zredukuje dewastację przyrody. Jednak z powodu kontrowersyjnych działań Ellisa i słabego wizerunku w mediach, zarząd firmy rozważa zwolnienie go z fotela prezesa. Równocześnie Dragon przeżywa żałobę po zmarłej żonie i nie radzi sobie z wyprowadzką syna, który nie chce iść w jego badawcze ślady.

„Niestabilny” to osiem półgodzinnych odcinków, teoretycznie spełniających wszystkie zadania lekkiej komedii. Opowiada historię o trudnej relacji ojca z synem (w tej roli syn aktora John Owen Lowe), traumie po utracie żony, w tym samym momencie relacjonując zabawne perypetie pracowników laboratorium, gdzie zatrudnieni są sami ekscentrycy. Wszystko jednak jest bardzo powierzchowne, miałkie i niewywołujące żadnego wrażenia. Żarty szeleszczą papierem a banał goni banał.

„Niestabilny” to nie jest serial, który powstał z myślą o konkretnym odbiorcy. Może obejrzeć go każdy, ale serwowany tam humor nie trafi ani do widowni mainstreamowej, ani do geeków, czy nerdów, ponieważ zwyczajnie nie jest zbyt udany. Jak i cała historia. Widać, że Rob Lowe chciał zagrać z synem, ale to za mało żeby serial odniósł sukces. Mimo to Netflix zamówił drugi sezon produkcji. Dowodzi do dużej widowni, a to zawsze najbardziej interesuje platformę.

10. „Grzechy sąsiadów” – miniserial – Polsat Box Go


„Grzechy sąsiadów”, w reżyserii Borysa Lankosza, mają kilka problemów, których nie da się zignorować. Pierwszym z nich jest obsada. Poznajemy bohaterów mieszkających na prestiżowym podwarszawskim Osiedlu Słonecznym. Jedną z par tworzą Judyta (Marta Żmuda Trzebiatowska) i Szczepan (Sebastian Fabijański), mieszkający na Słonecznym wraz z synem Kubą. Druga to Ewa (Marianna Zydek) i Piotr (Michał Żurawski) spodziewający się swojego pierwszego dziecka i szukający nowego domu dla powiększającej się rodziny.

Judyty i Szczepana raczej nie polubicie. Ona jest słodką, uroczą, idealną trenerką fitnessu, pozornie rozsiewającą wokół samo dobro i bezinteresowność, a on policjantem, typem maczo z włosami zafarbowanymi na blond, rzucającym bon motami wprawiającymi w zażenowanie. Napisana grubą kreską para bohaterów wzbudza niezamierzony efekt komediowy. Aktorsko ten duet wypada najsłabiej na tle Michała Żurawskiego i Marianny Zydek.

Marta Żmuda Trzebiatowska po raz kolejny gra taką samą postać, nieco tandetnej, przemiłej sąsiadki z sercem na dłoni, która w ciągu sekundy przełącza się z rozpaczy w pożądanie i odwrotnie. Daje to efekt kuriozalny i sprawia, że trudno uwierzyć tej bohaterce. Taki rodzaj zmiany emocji i nastroju u postaci obserwujemy na ogół w operach mydlanych rządzących się swoimi prawami (Judyta w jednej minucie rozpacza z powodu tragedii sąsiedzkiej, w drugiej flirtuje wesoło z mężem i inicjuje seks). Scenariusz szwankuje w kilku miejscach, ponieważ rozpoczyna wątki i tematy, które do końca nie znajdują swojego rozwiązania, jak np. obsesyjne podejście Judyty do macierzyństwa. Warsztat aktorski Żmudy Trzebiatowskiej nie udźwignął zwłaszcza dramatycznych scen, gdy jej postać konfrontuje się z sąsiadami, wygłasza wręcz do nich orędzie. Ze Szczepanem jest jeszcze gorzej. Sebastian Fabijański ponownie gra nieznośnie irytującego cwaniaka, którego nie chcielibyście mieć w swoim sąsiedztwie. Mocnym kontrastem jest wspomniane już małżeństwo, czyli Ewa i Piotr, wypadający bardziej wiarygodnie, mimo że oni z czasem też pokażą eskalujące emocje i wzbierającą w nich frustrację, wściekłość. Zwłaszcza u Piotra będzie to widoczne w ostatnich odcinkach.

Serialowi doskwiera zbyt długa ekspozycja nieprowadząca do zawiązania akcji głównej. Wiemy, że nowi sąsiedzi pojawiają się na osiedlu, mają za sobą tragiczne doświadczenie, ale mimo to, zawierają znajomości, próbują odnaleźć się w swoim niedawno kupionym domu, jednak w pierwszych trzech odcinkach nic konkretnego z tego nie wynika. Dopiero w czwartym odcinku następują jakieś wyłomy w pozornie idealnym życiu na Osiedlu Słonecznym. To sporo czasu, żeby się zniechęcić i zrezygnować z serialu, który nie mówi, jaki kierunek obiera.

Dołącz do dyskusji: Najgorsze seriale 2023 roku

6 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
psotulec
Według mnie najgorszy serial zafundował nam Budyń , powierzając utworzenie rządu Pinokiowi ... Happy New Year !!!
2 2
odpowiedź
User
Anna
Nie rozumiem tej nagonki na serial Idol. Być może wyszedł gorzej, niż oczekiwali producenci, ale nadal to jest dobry serial. Trzyma poziom. Zatem odfajkujcie się>
0 0
odpowiedź
User
bredny
Ja bym dodał jeszcze trzeci sezon Belfra
1 0
odpowiedź